|
|
|||||||||||||
Ostatnie 10 torrentów
Ostatnie 10 komentarzy
Discord
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Doom metal
Ilość torrentów:
7
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Ciężkie, intensywne, rasowe amerykańskie granie z zaskakująco przystępnymi aranżami to sygnatura BEDOWYN. Niesamowita atmosfera, swoboda ale i moc dźwięków na “Blood of the Fall” sprawiają, że BEDOWYN ma szansę zostać liczącym się zespołem w swoim gatunku po obu stronach Atlantyku. Takiego brzmienia nie da się podrobić, tego feelingu nie da się niczym zastąpić! Tak się gra tylko w USA! A BEDOWYN gra szczerą i bezpretensjonalną muzykę, która przypadnie do gustu nie tylko fanom BARONESS czy ORANGE GOBLIN. Wydawca Kwartet Amerykanów z Północnej Karoliny pod koniec 2015 roku zarejestrował i własnym sumptem wydał debiutancki album "Blood of The Fall", który wzbudza refleksję, iż Mastodon, Baroness czy Orange Goblin mogą mieć obawy o swoją pozycję. To kapitalne pięćdziesiąt minut soczyście brzmiącego metalu, nierównomiernie rozłożonego pomiędzy gatunki heavy, doom, sludge, stoner i thrash. To zarazem opowieść o mrocznym obliczu ludzkości. Prawdziwe biczowanie dźwiękiem i słowem. Niewiele brakowało, aby "Blood of The Fall" nie ukazał się na polskim rynku, ale sprawy w swoje ręce wzięła opolska wylęgarnia ekstremalnego metalu Via Nocturna, dzięki której duży debiut Bedowyn będzie miał swoją premierę w Polsce pod koniec maja 2016 roku. Warto się przygotować do tego okresu o wiele staranniej, niż do Światowych Dni Młodzieży, bowiem "Blood of The Fall" to materiał zasługujący na wszelkie uznanie. Krążek, który poraża swoim klimatem, dopracowaną sekcją instrumentalną i wokalną, a także niebanalnymi strukturami utworów i gładkim przemieszczaniem się pomiędzy nimi. Myślę więc, że już tylko jakieś żałosne chwile dzielą Bedowyn od zdobycia szerokiego uznania na całym świecie. Rzeczywistość "Blood of The Fall" to sporo brudu - instrumentalnego w dwóch wydaniach kompozycji "The Horde" i w utworze "For a Fleeting Moment", ale też instrumentalno-wokalnego w pozostałej części albumu. Pierwsze słowa wyśpiewane na krążku przez Alexa Traboulsiego w rytm perkusji Marca Campbella - rise! - to gwarantowane dreszcze na skórze. To odrodzona siła Mastodon. Sama kompozycja "Rite To Kill" wprowadzająca do lirycznego świata Bedowyn, instrumentalnie oparta na wspominanej perkusji i wielopiętrowych gitarach, nie daje wytchnienia swoją intensywnością. Wieńczy ją wysokiej klasy solo gitarowe. Zresztą Bedowyn nie oszczędza się na gitarach. Pod tym względem Mark Peters i Alex Traboulsi to z jednej strony metalowi wymiatacze, zaś z drugiej wirtuozi instrumentu. Dużo mówią o tym kompozycje "Cotard’s Blade" i "Lord Of The Suffering", będące swoistym koktajlem pomysłów formacji. Wszechstronność czteroosobowej kapeli daje się zauważyć właściwie w każdym z numerów tworzących "Blood of The Fall". W ognisku ciężkich riffów, nadaktywnej perkusji, klimatycznych wokali i pulsującego basu, istnieje też przestrzeń dla fragmentów pytających o wrażliwość słuchacza, jak w "Leave The Living…For Dead". Zestawienie ze sobą ciężaru i drapieżności w okolicach melancholii wypada tu bardzo przekonująco. Tymczasem obecność na krążku folkowego utworu instrumentalnego "For a Fleeting Moment", opartego na gitarze akustycznej i szumie morza, pozwala sądzić, iż skala inspiracji Bedowyn nie ma końca. W owej refleksyjności rozpoczyna się także piękne zatytułowana kompozycja "Where Wings Will Burn", będąca moim zdaniem nieślubnym dzieckiem utworu "Sleeping Giant" Mastodon z 2006 roku. Tej konwencji nie wyłamuje też "Halfhand" z partią czystych (!) wokali i pokrętnej konstrukcji. To trzeba usłyszeć. W zawartości płyty mieszczą się tu także kompozycje nad wyraz ciężkie, o wiele bardziej brutalne niż wściekłe, jak w przypadku numeru tytułowego. Są też numery kompozycje sprawiające wrażenie garażowego grania, szybkie, hałaśliwe i niespodziewane nośne, jak "I Am The Flood", który równocześnie proponuje dość egzotyczną solówkę gitarową. W każdym razie próba wypracowania jakiegoś schematu dla Bedowyn i jego debiutu mija się z celem. Zespół na przestrzeni jednej kompozycji potrafi przemieszczać się w różnych metalowych gatunkach. Całość nie brzmi pioniersko, takie rzeczy wyprawiały już wspominane w tekście kapele, ale kunszt zaprezentowanych pomysłów, poczucie nieustannie towarzyszącego oldschoolu i klimat albumu prowadzą do jedynej możliwej konkluzji - dzieło najlepsze. Twórcy Bedowyn to muzycy w okolicach czterdziestki. Późno jak na start kariery, prawda? Nieprawda! W przypadku ich debiutanckiego "Blood of The Fall" mamy do czynienia z materiałem dojrzałym, gotowym by zdobywać świat i niszczyć konwencje. To jeden z najlepszych debiutów jakie kiedykolwiek słyszałem, a zarazem ilustracja metalu o największej sile rażenia. Konrad Sebastian Morawski Zaczyna się od wiatru. I riffu, który brzmi jakby napisał go Leif Edling. I trzeba uczciwie przyznać, że na kapelę, która firmuje się pojęciami „stoner” i „doom”, to porządna rekomendacja. Nie obawiajcie się jednak – Blood of the Fall pozbywa się ducha Candlemass już chwilę później, kiedy zaczyna się Rite to Kill. Wtedy poznajemy prawdziwe oblicze Bedowyn, zaskoczenia z Północnej Karoliny. Raleigh, wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Łagodne zimy, gorące lata. Czasami susza, czasami huragan, czasami tornado. Ponad 400 tysięcy ludzi w średnim jak na amerykańskie standardy mieście. 3 razy więcej niż w leżącym nad oceanem w tym samym stanie Wilmington. Z Raleigh do Wilmington jest niecałe 200 kilometrów. W 2001 roku w Wilmington powstał kwartet ASG, którego ostatnim długograjem Blood Drive zasłuchuję się od trzech lat. Kwartet Bedowyn powstał zaś 10 lat później, w Raleigh. Pomiędzy ASG i Bedowyn jest sporo podobieństw. Kiedy tylko w Rite to Kill z debiutanckiego długograja Bedowyn zatytułowanego Blood of the Fall kończy się ten pierwszy edlingowy riff, zaczynam odbierać kolejne znajome komunikaty. Tak brzmi mroczniejsza wersja ASG, nieco bardziej doomowa, nieco bardziej przemieszana z klasycznymi przebiegami na dwie gitary, które czasami przypominają nawet Grand Magus. Ale melodyka jest tu taka sama. Gdyby nie inny głos wokalisty miałbym pewnie problem z określeniem, który zespół skomponował I Am the Flood albo Leave the Living for Dead. Brzmienie jest bardzo podobne. Choć Bedowyn czasami napędza się podwójną stopa i tempem, na jakie ASG pewnie nigdy by się nie zdobyli, to w riffach i melodiach czuć takie samo pomieszanie duchoty, napięcia i specyficznego luzu, wyjebania, które przychodzi kiedy dedlajny sypią ci się z kalendarza, wierzyciele walą do drzwi, a ty w desperacji zaczynasz mieć wszystko w dupie. A kiedy Bedowyn zwalniają, głos wokalisty nagle roznosi po pomieszczeniu jak smak po kubeczkach smakowych, dokładnie jak w przypadku Jasona Shi, kiedy śpiewa „Caress me gently, I’m on fire”. Może tak właśnie brzmi Północna Karolina? Bedowyn i ASG są to siebie tak samo podobni, jak różni. Bedowyn są agresywniejsi, korzystają z większej liczby środków. Alex Traboulsi nie boi się wejść chwilami w blackmetalowy growl. Choć słuchałem tej płyty już co najmniej kilkanaście razy wciąż dziwię się, że Bedowyn są w stanie rozpłynąć się w dźwiękach niczym Baroness (Where Wings Will Burn), podeptać pięty Mastodon (Blood of the Fall), rozpędzić się do heavymetalowych temp (Lord of the Suffering) i wrócić na koniec do posępnych i posuwistych doomowych zginaczy karku (The Horde (Exodus)). A wszystko to przeplatają jeszcze intrygującymi refrenami, w których unosi się duch lat 90-tych. Blood of the Fall Bedowyn będzie smakowitym kąskiem dla tych, którzy oczekują dusznego stoner/doomu, w którym mieszają się wpływy Pentagram, Orange Goblin, Trouble i Alabama Thunderpussy. Dla tych, którzy kilkanaście lat temu pokochali swoimi brudnymi serduchami Down, Corrosion of Conformity z Pepperem, płytka powinna być jak znalazł. Ja się bawiłem przednio. Ale ja uwielbiam ASG… nmtr Kapele takie jak Bedowyn to chyba idealny przykład tego, że nigdy nie należy zamykać się na poszukiwania nowych doznań w gatunku, który wydaje się być nam do cna wyeksploatowany. Stoner/doom metal od kilku lat przypomina mi, że pewna moda zawsze przemija, a pierwszą erupcję utalentowanych bandów zastępują epigoni, którzy przeważnie przelatują bez większego echa przez scenę. No cóż, polska wytwórnia – prężnie rozwijająca się Via Nocturna – wydała na płycie kompaktowej debiut amerykanów z Bedowyn i mówiąc szczerze, sięgnąłem po płytę Blood of the Fall bez większej nadziei na coś szczególnego… i jakże się myliłem. Pochodząca z północno-karolińskiego Raleigh kapela raczej nie jest znana polskim maniakom stoner/doom metalu. Blood Of The Fall jest pełnoprawnym debiutem fonograficznym, a istniejąca od 2011 roku formacja doczekała się jedynie EP Wolves & Trees, która światło dzienne ujrzała w 2013 roku. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że omawiana przeze mnie płyta swoją cyfrową premierę miała już rok temu, natomiast fizycznie pierwszy raz pojawia się dzięki Via Nocturna, która dotychczas fanom ostrych dźwięków kojarzona była z wydawnictw z kręgu black i death metalu. Największym zaskoczeniem na Blood Of The Fall okazuje się dla mnie wszechstronność materiału i jego… przystępność. Tak, to drugie nie wzięło się znikąd, bo pomimo tego, że jesteśmy zewsząd atakowani ciężkim riffowaniem i niejednokrotnie brudny sound katuje nasze uszy, to wszystko jest spięte dosyć charakterystycznymi, dobrymi melodiami. Przykładem może być pędzący do przodu, bardzo dynamiczny kawałek Cotard’s Blade, w którym wwiercające się w moją świadomość linie wokalne są jednymi z najlepszych na albumie. Na płycie nie brakuje akustycznych brzmień, szczególnie widocznych w kawałku Halfland. Zespół pokusił się wzorem Tommy’ego Iommiego z klasycznych płyt Black Sabbath o akustyczną miniaturkę w postaci urokliwego For a Fleeting Moment. Być może ta różnorodność na płycie wzięła się stąd, że zespół poszukuje własnego brzmienia i tożsamości, bo momentami ciężko nie zauważyć jawnych odniesień do mistrzów takiego grania, jak w utworze tytułowym, który spokojnie mógłby się znaleźć na LP Crack The Skye Mastodona, natomiast Lord of The Suffering brzmi nieco jak Black Sabbath z doładowaniem. Z drugiej strony, nic tylko przyklasnąć zespołowi, bo są to, jakby nie patrzeć, wybitne inspiracje. Bedowyn faktycznie nie próbują wyważać otwartych drzwi, tylko konstruują swoje kompozycje najlepiej, jak się da, dostarczając przy tym mnóstwo radości słuchaczowi. Owszem, nie wszystkie kompozycje są strzałem w dziesiątkę, spokojnie mogłoby na płycie nie być takiego Where Wings Will Burn, który nie ma ciekawego tematu przewodniego i chyba za bardzo w tym kawałku rządzi chaos; jest to solidny track, który jednak ginie w tłumie lepszych. Ale są to chyba nieliczne uwagi płynące w kierunku całego albumu. Blood Of The Fall, to krążek, który przy odrobinie szczęścia powinien zamieszać w podsumowaniach roku, szczególnie wśród debiutantów w swoim gatunku. Jakub Pożarowszczyk ..::TRACK-LIST::.. 1. The Horde 01:17 2. Rite To Kill 05:53 3. Blood Of The Fall 04:51 4. Cotard's Blade 04:55 5. Leave The Living... For Dead 04:02 6. For A Fleeting Moment 02:58 7. Where Wings WIll Burn 05:40 8. I Am The Flood 03:59 9. Halfhand 05:36 10. Lord Of The Suffering 06:23 11. The Hord (Exodus) 03:11 ..::OBSADA::.. Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar - Mark Richard Peters Lead Vocals, Rhythm Guitar - Alexander Traboulsi Keyboards, Synth - Alex Traboulsi (tracks: 6), Geoff Dean (tracks: 1, 3, 8, 9) Bass Guitar - Todd Parham Drums, Engineer, Producer - Mark Campbell https://www.youtube.com/watch?v=6yVz2Ix9Rew SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-22 16:39:24
Rozmiar: 116.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Ciężkie, intensywne, rasowe amerykańskie granie z zaskakująco przystępnymi aranżami to sygnatura BEDOWYN. Niesamowita atmosfera, swoboda ale i moc dźwięków na “Blood of the Fall” sprawiają, że BEDOWYN ma szansę zostać liczącym się zespołem w swoim gatunku po obu stronach Atlantyku. Takiego brzmienia nie da się podrobić, tego feelingu nie da się niczym zastąpić! Tak się gra tylko w USA! A BEDOWYN gra szczerą i bezpretensjonalną muzykę, która przypadnie do gustu nie tylko fanom BARONESS czy ORANGE GOBLIN. Wydawca Kwartet Amerykanów z Północnej Karoliny pod koniec 2015 roku zarejestrował i własnym sumptem wydał debiutancki album "Blood of The Fall", który wzbudza refleksję, iż Mastodon, Baroness czy Orange Goblin mogą mieć obawy o swoją pozycję. To kapitalne pięćdziesiąt minut soczyście brzmiącego metalu, nierównomiernie rozłożonego pomiędzy gatunki heavy, doom, sludge, stoner i thrash. To zarazem opowieść o mrocznym obliczu ludzkości. Prawdziwe biczowanie dźwiękiem i słowem. Niewiele brakowało, aby "Blood of The Fall" nie ukazał się na polskim rynku, ale sprawy w swoje ręce wzięła opolska wylęgarnia ekstremalnego metalu Via Nocturna, dzięki której duży debiut Bedowyn będzie miał swoją premierę w Polsce pod koniec maja 2016 roku. Warto się przygotować do tego okresu o wiele staranniej, niż do Światowych Dni Młodzieży, bowiem "Blood of The Fall" to materiał zasługujący na wszelkie uznanie. Krążek, który poraża swoim klimatem, dopracowaną sekcją instrumentalną i wokalną, a także niebanalnymi strukturami utworów i gładkim przemieszczaniem się pomiędzy nimi. Myślę więc, że już tylko jakieś żałosne chwile dzielą Bedowyn od zdobycia szerokiego uznania na całym świecie. Rzeczywistość "Blood of The Fall" to sporo brudu - instrumentalnego w dwóch wydaniach kompozycji "The Horde" i w utworze "For a Fleeting Moment", ale też instrumentalno-wokalnego w pozostałej części albumu. Pierwsze słowa wyśpiewane na krążku przez Alexa Traboulsiego w rytm perkusji Marca Campbella - rise! - to gwarantowane dreszcze na skórze. To odrodzona siła Mastodon. Sama kompozycja "Rite To Kill" wprowadzająca do lirycznego świata Bedowyn, instrumentalnie oparta na wspominanej perkusji i wielopiętrowych gitarach, nie daje wytchnienia swoją intensywnością. Wieńczy ją wysokiej klasy solo gitarowe. Zresztą Bedowyn nie oszczędza się na gitarach. Pod tym względem Mark Peters i Alex Traboulsi to z jednej strony metalowi wymiatacze, zaś z drugiej wirtuozi instrumentu. Dużo mówią o tym kompozycje "Cotard’s Blade" i "Lord Of The Suffering", będące swoistym koktajlem pomysłów formacji. Wszechstronność czteroosobowej kapeli daje się zauważyć właściwie w każdym z numerów tworzących "Blood of The Fall". W ognisku ciężkich riffów, nadaktywnej perkusji, klimatycznych wokali i pulsującego basu, istnieje też przestrzeń dla fragmentów pytających o wrażliwość słuchacza, jak w "Leave The Living…For Dead". Zestawienie ze sobą ciężaru i drapieżności w okolicach melancholii wypada tu bardzo przekonująco. Tymczasem obecność na krążku folkowego utworu instrumentalnego "For a Fleeting Moment", opartego na gitarze akustycznej i szumie morza, pozwala sądzić, iż skala inspiracji Bedowyn nie ma końca. W owej refleksyjności rozpoczyna się także piękne zatytułowana kompozycja "Where Wings Will Burn", będąca moim zdaniem nieślubnym dzieckiem utworu "Sleeping Giant" Mastodon z 2006 roku. Tej konwencji nie wyłamuje też "Halfhand" z partią czystych (!) wokali i pokrętnej konstrukcji. To trzeba usłyszeć. W zawartości płyty mieszczą się tu także kompozycje nad wyraz ciężkie, o wiele bardziej brutalne niż wściekłe, jak w przypadku numeru tytułowego. Są też numery kompozycje sprawiające wrażenie garażowego grania, szybkie, hałaśliwe i niespodziewane nośne, jak "I Am The Flood", który równocześnie proponuje dość egzotyczną solówkę gitarową. W każdym razie próba wypracowania jakiegoś schematu dla Bedowyn i jego debiutu mija się z celem. Zespół na przestrzeni jednej kompozycji potrafi przemieszczać się w różnych metalowych gatunkach. Całość nie brzmi pioniersko, takie rzeczy wyprawiały już wspominane w tekście kapele, ale kunszt zaprezentowanych pomysłów, poczucie nieustannie towarzyszącego oldschoolu i klimat albumu prowadzą do jedynej możliwej konkluzji - dzieło najlepsze. Twórcy Bedowyn to muzycy w okolicach czterdziestki. Późno jak na start kariery, prawda? Nieprawda! W przypadku ich debiutanckiego "Blood of The Fall" mamy do czynienia z materiałem dojrzałym, gotowym by zdobywać świat i niszczyć konwencje. To jeden z najlepszych debiutów jakie kiedykolwiek słyszałem, a zarazem ilustracja metalu o największej sile rażenia. Konrad Sebastian Morawski Zaczyna się od wiatru. I riffu, który brzmi jakby napisał go Leif Edling. I trzeba uczciwie przyznać, że na kapelę, która firmuje się pojęciami „stoner” i „doom”, to porządna rekomendacja. Nie obawiajcie się jednak – Blood of the Fall pozbywa się ducha Candlemass już chwilę później, kiedy zaczyna się Rite to Kill. Wtedy poznajemy prawdziwe oblicze Bedowyn, zaskoczenia z Północnej Karoliny. Raleigh, wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Łagodne zimy, gorące lata. Czasami susza, czasami huragan, czasami tornado. Ponad 400 tysięcy ludzi w średnim jak na amerykańskie standardy mieście. 3 razy więcej niż w leżącym nad oceanem w tym samym stanie Wilmington. Z Raleigh do Wilmington jest niecałe 200 kilometrów. W 2001 roku w Wilmington powstał kwartet ASG, którego ostatnim długograjem Blood Drive zasłuchuję się od trzech lat. Kwartet Bedowyn powstał zaś 10 lat później, w Raleigh. Pomiędzy ASG i Bedowyn jest sporo podobieństw. Kiedy tylko w Rite to Kill z debiutanckiego długograja Bedowyn zatytułowanego Blood of the Fall kończy się ten pierwszy edlingowy riff, zaczynam odbierać kolejne znajome komunikaty. Tak brzmi mroczniejsza wersja ASG, nieco bardziej doomowa, nieco bardziej przemieszana z klasycznymi przebiegami na dwie gitary, które czasami przypominają nawet Grand Magus. Ale melodyka jest tu taka sama. Gdyby nie inny głos wokalisty miałbym pewnie problem z określeniem, który zespół skomponował I Am the Flood albo Leave the Living for Dead. Brzmienie jest bardzo podobne. Choć Bedowyn czasami napędza się podwójną stopa i tempem, na jakie ASG pewnie nigdy by się nie zdobyli, to w riffach i melodiach czuć takie samo pomieszanie duchoty, napięcia i specyficznego luzu, wyjebania, które przychodzi kiedy dedlajny sypią ci się z kalendarza, wierzyciele walą do drzwi, a ty w desperacji zaczynasz mieć wszystko w dupie. A kiedy Bedowyn zwalniają, głos wokalisty nagle roznosi po pomieszczeniu jak smak po kubeczkach smakowych, dokładnie jak w przypadku Jasona Shi, kiedy śpiewa „Caress me gently, I’m on fire”. Może tak właśnie brzmi Północna Karolina? Bedowyn i ASG są to siebie tak samo podobni, jak różni. Bedowyn są agresywniejsi, korzystają z większej liczby środków. Alex Traboulsi nie boi się wejść chwilami w blackmetalowy growl. Choć słuchałem tej płyty już co najmniej kilkanaście razy wciąż dziwię się, że Bedowyn są w stanie rozpłynąć się w dźwiękach niczym Baroness (Where Wings Will Burn), podeptać pięty Mastodon (Blood of the Fall), rozpędzić się do heavymetalowych temp (Lord of the Suffering) i wrócić na koniec do posępnych i posuwistych doomowych zginaczy karku (The Horde (Exodus)). A wszystko to przeplatają jeszcze intrygującymi refrenami, w których unosi się duch lat 90-tych. Blood of the Fall Bedowyn będzie smakowitym kąskiem dla tych, którzy oczekują dusznego stoner/doomu, w którym mieszają się wpływy Pentagram, Orange Goblin, Trouble i Alabama Thunderpussy. Dla tych, którzy kilkanaście lat temu pokochali swoimi brudnymi serduchami Down, Corrosion of Conformity z Pepperem, płytka powinna być jak znalazł. Ja się bawiłem przednio. Ale ja uwielbiam ASG… nmtr Kapele takie jak Bedowyn to chyba idealny przykład tego, że nigdy nie należy zamykać się na poszukiwania nowych doznań w gatunku, który wydaje się być nam do cna wyeksploatowany. Stoner/doom metal od kilku lat przypomina mi, że pewna moda zawsze przemija, a pierwszą erupcję utalentowanych bandów zastępują epigoni, którzy przeważnie przelatują bez większego echa przez scenę. No cóż, polska wytwórnia – prężnie rozwijająca się Via Nocturna – wydała na płycie kompaktowej debiut amerykanów z Bedowyn i mówiąc szczerze, sięgnąłem po płytę Blood of the Fall bez większej nadziei na coś szczególnego… i jakże się myliłem. Pochodząca z północno-karolińskiego Raleigh kapela raczej nie jest znana polskim maniakom stoner/doom metalu. Blood Of The Fall jest pełnoprawnym debiutem fonograficznym, a istniejąca od 2011 roku formacja doczekała się jedynie EP Wolves & Trees, która światło dzienne ujrzała w 2013 roku. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że omawiana przeze mnie płyta swoją cyfrową premierę miała już rok temu, natomiast fizycznie pierwszy raz pojawia się dzięki Via Nocturna, która dotychczas fanom ostrych dźwięków kojarzona była z wydawnictw z kręgu black i death metalu. Największym zaskoczeniem na Blood Of The Fall okazuje się dla mnie wszechstronność materiału i jego… przystępność. Tak, to drugie nie wzięło się znikąd, bo pomimo tego, że jesteśmy zewsząd atakowani ciężkim riffowaniem i niejednokrotnie brudny sound katuje nasze uszy, to wszystko jest spięte dosyć charakterystycznymi, dobrymi melodiami. Przykładem może być pędzący do przodu, bardzo dynamiczny kawałek Cotard’s Blade, w którym wwiercające się w moją świadomość linie wokalne są jednymi z najlepszych na albumie. Na płycie nie brakuje akustycznych brzmień, szczególnie widocznych w kawałku Halfland. Zespół pokusił się wzorem Tommy’ego Iommiego z klasycznych płyt Black Sabbath o akustyczną miniaturkę w postaci urokliwego For a Fleeting Moment. Być może ta różnorodność na płycie wzięła się stąd, że zespół poszukuje własnego brzmienia i tożsamości, bo momentami ciężko nie zauważyć jawnych odniesień do mistrzów takiego grania, jak w utworze tytułowym, który spokojnie mógłby się znaleźć na LP Crack The Skye Mastodona, natomiast Lord of The Suffering brzmi nieco jak Black Sabbath z doładowaniem. Z drugiej strony, nic tylko przyklasnąć zespołowi, bo są to, jakby nie patrzeć, wybitne inspiracje. Bedowyn faktycznie nie próbują wyważać otwartych drzwi, tylko konstruują swoje kompozycje najlepiej, jak się da, dostarczając przy tym mnóstwo radości słuchaczowi. Owszem, nie wszystkie kompozycje są strzałem w dziesiątkę, spokojnie mogłoby na płycie nie być takiego Where Wings Will Burn, który nie ma ciekawego tematu przewodniego i chyba za bardzo w tym kawałku rządzi chaos; jest to solidny track, który jednak ginie w tłumie lepszych. Ale są to chyba nieliczne uwagi płynące w kierunku całego albumu. Blood Of The Fall, to krążek, który przy odrobinie szczęścia powinien zamieszać w podsumowaniach roku, szczególnie wśród debiutantów w swoim gatunku. Jakub Pożarowszczyk ..::TRACK-LIST::.. 1. The Horde 01:17 2. Rite To Kill 05:53 3. Blood Of The Fall 04:51 4. Cotard's Blade 04:55 5. Leave The Living... For Dead 04:02 6. For A Fleeting Moment 02:58 7. Where Wings WIll Burn 05:40 8. I Am The Flood 03:59 9. Halfhand 05:36 10. Lord Of The Suffering 06:23 11. The Hord (Exodus) 03:11 ..::OBSADA::.. Lead Guitar, Rhythm Guitar, Acoustic Guitar - Mark Richard Peters Lead Vocals, Rhythm Guitar - Alexander Traboulsi Keyboards, Synth - Alex Traboulsi (tracks: 6), Geoff Dean (tracks: 1, 3, 8, 9) Bass Guitar - Todd Parham Drums, Engineer, Producer - Mark Campbell https://www.youtube.com/watch?v=6yVz2Ix9Rew SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-22 16:35:57
Rozmiar: 365.73 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. GRAND MAGUS po początkowej fascynacji metalem zawierającym dużą dawkę stonera w niemal czystej postaci przeszedł po roku 2003 na pozycje heavy/doom i taką muzykę zawiera ten album, wydany w Europie przez Rise Above Records w czerwcu, ale premiera miała miejsce w Japonii już w maju (Victor). Trzeci album GRAND MAGUS sprawia wrażenie płyty niedokończonej. Nie tylko dlatego, że to niecałe 40 minut muzyki, w tym trzy skromne miniatury instrumentalne, ale przede wszystkim, ponieważ pozostałe kompozycje, także niezbyt długie, wydają się szkicami, szkieletami czegoś większego, czego tu zabrakło. Utworów na miarę "Baptised in Fire" czy "He Who Seeks Shall Find" i tego "monumentalizmu" z poprzedniego "Monument" wiele tu nie ma. Jest zarys, ale jakby zabrakło pomysłu na wykończenie na obudowanie tego i rozwinięcie pewnych wątków. Tych znakomitych wątków i motywów jest tu wiele i skompresowane w krótszych numerach także robią spore wrażenie. To przede wszystkim soczysty heavy metal jak w "Kingslayer" i kapitalnym "Blood Oath". Słychać, że Christoffersson, gdy z lekka odchodzi od doomowego stylu wokalnego, jest równie przekonujący i dominujący. Zresztą, jakby nie śpiewał, to i tak jest jednym z najlepszych i najciekawszych, a przy tym oryginalnych i niepowtarzalnych głosów europejskiej sceny metalowej. Dostojnie brzmi "Nine" gdzie mistycyzm łączy CANDLEMASS i skandynawski gothic metal, ale najlepiej GRAND MAGUS zawsze prezentował się w takich granych w umiarkowanym tempie kroczących i podbarwionych epic doom metalem kompozycjach jak "Wolf's Return". Tu jednak właśnie po raz pierwszy zdecydowanie pojawia się wrażenie, że można było z tego wycisnąć więcej, tak w tych wolnych partiach z powtarzanym motywem gitarowym jak w tych momentach szybszych z kruszącymi riffami heavy metalowymi. Tego mroku i ponurego horror metalu, jaki nieraz usłyszeć można było wcześniej, nie brak tu w "Repay in Kind" oraz w "Ashes" najbardziej tu doom metalowym, również jednak w jakby w skróconej muzycznie formie. Tak na skróty nieco idzie GRAND MAGUS na tym LP... "Light Hater" to z kolei taki najbardziej typowy przykład dominacji "JB" nad muzyką i tu on panuje całkowicie nad własną gitarą i super mocnym basem Foxa w mistycznym songu odnoszącym się do kategorii heavy/doom w skandynawskim stylu. To czego zabrakło w "Wolf's Return" pojawia się w formie quotro w jego części drugiej na końcu albumu i pozostaje jakieś wrażenie niedosytu. Trochę świeżych pomysłów się tu przewija, ale słychać i autocytaty z niedalekiej przeszłości, będące czymś więcej niż tylko dookreśleniem własnego wypracowanego stylu. Doskonałe super soczyste brzmienie i nienaganne wykonanie, przy czym sekcja rytmiczna jak zwykle lekko w cieniu głosu i gitary "JB" wykonała po raz kolejny swoją robotę wyśmienicie. Mimo wszystko jednak, album poniżej możliwości i poniżej oczekiwań, zarys, ale nie w pełni ukształtowane dzieło. Memorius JB and co. are back with the latest release entitled "Wolf's Return." Any and all doubts that this swedish trio couldn't pull off another stellar release can be put to rest the moment you press play. Grand Magus is an interesting musical outfit in that they do retain a central "doom" like theme within their music, and yet they never seem to rehash their old work. This isn't an easy task to accomplish when making music of any genre, metal or not. The first release had a strong hard-rock stoner edge to it, then Monument followed with some of the slowest,heaviest doom tunes I've ever heard in my life. And this brings me to Wolf's Return, just what the hell were these dudes going to do to top themselves. Well folks, they did and with flying colors. If you're familiar with Magus' old material, don't expect a clone of what has already been done. While still wearing their doom colors proudly, the sound in this record seems to lean more towards old school heavy metal with a magus tinge to it. The opening track "Kingslayer" was a brilliant opener for this mega album and gives you a bit of insight as to what the listener is in for. The song gets heavy from the start with a steady double bass kick complimented by some heavy ass guitar riffs with a bass sound so thick you could chew it. Defenitley has the potential to be a new metal anthem for the ages. "Nine" is the kind of song that catches you off guard a bit, but not in a bad way by any means. A unique riff is emplpyed,almosy middle eastern like,at the beginning of the song and just takes you from there. Possibly my second favourite track. Without going into every single fucking song, I'll jump to the real highlight track, "Blood Oath." This is where magus pays tribute to the heavy metal acts of the 80s such as Saxon, Maiden, Priest and Sabbath as well. It's fast, intense and incredibly well written. This track also offers some insight into the true vocal ability of JB which is nothing short of astonishing. So all in all, this album blew me away. It is very different from the old stuff so be prepared, keep an open mind and don't break your neck while head banging to these soon to be legendary tunes. HAIL GRAND MAGUS! NocturnalToke This band is utterly superb. I thought "Iron Will" was the pinnacle of strength coming from this awesome group, but I was dead-in-the-sand wrong, and that's a fantastic thing to admit, because this record crushes in its raw, meaty rampage of true metal destruction. Grand Magus' brand of heavy/doom metal is simplistic at its core, but only a handful of squads can match the honest integrity and passion they streamline right into the golden heart of their work. "Wolf's Return," released in 2005, makes the competition look like a bunch of wimpy children playing dodgeball. I mean, this is totally heavy and savage in its own remarkable little way; Grand Magus grabs you by the throat and dumps liters of awesomeness down your throat without apology. Right from the start, "Kingslayer" refuses to relent its catchy, mid-paced onslaught of metallic bliss. The great thing about Grand Magus is the simplicity of everything they do. They take a few riffs, add some vocal patterns, mix up a chorus, throw in a guitar solo, circle back to the track, and donezo. Easy as heating up chicken nuggets after reading Pre-made Frozen Foods For Dummies. However, every facet of their sound—take "Iron Will" for instance—is valorously enamoring: the guitar work strikes hard through its mid-paced endeavors and traditional slabs of vintage heavy metal reframed in Grand Magus' own prisms; the percussion has total mastery over its beats; and the bass is forceful and demands you give it respect. JB Christoffersson's reputation again remains untarnished, and I think he sounds better here more than anything else; songs like "Nine" change the record's tempo significantly, yet he shifts his vocal chords to cater to the needs of the emotion-heavy anthem regardless. His voice is legendary. The album surprisingly steps up during the thudding grace of "Blood Oath," another stellar anthem that's addictive, epic, and yields a rich chorus boasting the valor of the gods; a proclamation that has been rightfully earned, I may add. Then Grand Magus kicks up the aggression a bit with more steel-glazed odes of ironclad excellence throughout "Repay in Kind" and "Light Hater"; the three-hit combo of tunes they heave on the listener (not including the brief instrumentals glued between the aforementioned portions) after the title track is just outstanding. Everything they touch feels graceful and natural; even the tiny interludes which give the listener some room to take in the pure dominance make their mark. Joy itself finds joy in Grand Magus' smoldering display of the doom/heavy metal treasure lurking within "Wolf's Return." It's a release that literally grabs the authentic roots of heavy metal and condenses its habitual fundamentals into an amazingly digestible and glorious effort; Grand Magus seems to have no identity issues or noticeable declines in content throughout their stellar discography. Alas, "Wolf's Return" is an opus that doesn't flaunt otherworldly technicality or dazzling instrumentation, but once you hear it, you'll realize why Grand Magus resorts to keeping things on the simpler side of the spectrum. If you're looking for one band that understands the true essence of metal, look no further than Grand Magus and especially "Wolf's Return." GuntherTheUndying ..::TRACK-LIST::.. 1. Kingslayer 4:10 2. Nine 3:27 3. Blodörn 1:11 4. Wolf's Return 4:51 5. Blood Oath 4:41 6. Järnbörd 1:09 7. Repay In Kind 5:11 8. Hämnd 1:34 9. Ashes 4:37 10. Light Hater 4:53 11. Wolf's Return Part II 2:30 Recorded at Resync Studio, Stockholm during mid-winter 2004-2005. ..::OBSADA::.. Bass - Fox Drums - Fredrik Guitar, Vocals - JB https://www.youtube.com/watch?v=9tqjOY3m3a8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-15 14:17:08
Rozmiar: 89.86 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. GRAND MAGUS po początkowej fascynacji metalem zawierającym dużą dawkę stonera w niemal czystej postaci przeszedł po roku 2003 na pozycje heavy/doom i taką muzykę zawiera ten album, wydany w Europie przez Rise Above Records w czerwcu, ale premiera miała miejsce w Japonii już w maju (Victor). Trzeci album GRAND MAGUS sprawia wrażenie płyty niedokończonej. Nie tylko dlatego, że to niecałe 40 minut muzyki, w tym trzy skromne miniatury instrumentalne, ale przede wszystkim, ponieważ pozostałe kompozycje, także niezbyt długie, wydają się szkicami, szkieletami czegoś większego, czego tu zabrakło. Utworów na miarę "Baptised in Fire" czy "He Who Seeks Shall Find" i tego "monumentalizmu" z poprzedniego "Monument" wiele tu nie ma. Jest zarys, ale jakby zabrakło pomysłu na wykończenie na obudowanie tego i rozwinięcie pewnych wątków. Tych znakomitych wątków i motywów jest tu wiele i skompresowane w krótszych numerach także robią spore wrażenie. To przede wszystkim soczysty heavy metal jak w "Kingslayer" i kapitalnym "Blood Oath". Słychać, że Christoffersson, gdy z lekka odchodzi od doomowego stylu wokalnego, jest równie przekonujący i dominujący. Zresztą, jakby nie śpiewał, to i tak jest jednym z najlepszych i najciekawszych, a przy tym oryginalnych i niepowtarzalnych głosów europejskiej sceny metalowej. Dostojnie brzmi "Nine" gdzie mistycyzm łączy CANDLEMASS i skandynawski gothic metal, ale najlepiej GRAND MAGUS zawsze prezentował się w takich granych w umiarkowanym tempie kroczących i podbarwionych epic doom metalem kompozycjach jak "Wolf's Return". Tu jednak właśnie po raz pierwszy zdecydowanie pojawia się wrażenie, że można było z tego wycisnąć więcej, tak w tych wolnych partiach z powtarzanym motywem gitarowym jak w tych momentach szybszych z kruszącymi riffami heavy metalowymi. Tego mroku i ponurego horror metalu, jaki nieraz usłyszeć można było wcześniej, nie brak tu w "Repay in Kind" oraz w "Ashes" najbardziej tu doom metalowym, również jednak w jakby w skróconej muzycznie formie. Tak na skróty nieco idzie GRAND MAGUS na tym LP... "Light Hater" to z kolei taki najbardziej typowy przykład dominacji "JB" nad muzyką i tu on panuje całkowicie nad własną gitarą i super mocnym basem Foxa w mistycznym songu odnoszącym się do kategorii heavy/doom w skandynawskim stylu. To czego zabrakło w "Wolf's Return" pojawia się w formie quotro w jego części drugiej na końcu albumu i pozostaje jakieś wrażenie niedosytu. Trochę świeżych pomysłów się tu przewija, ale słychać i autocytaty z niedalekiej przeszłości, będące czymś więcej niż tylko dookreśleniem własnego wypracowanego stylu. Doskonałe super soczyste brzmienie i nienaganne wykonanie, przy czym sekcja rytmiczna jak zwykle lekko w cieniu głosu i gitary "JB" wykonała po raz kolejny swoją robotę wyśmienicie. Mimo wszystko jednak, album poniżej możliwości i poniżej oczekiwań, zarys, ale nie w pełni ukształtowane dzieło. Memorius JB and co. are back with the latest release entitled "Wolf's Return." Any and all doubts that this swedish trio couldn't pull off another stellar release can be put to rest the moment you press play. Grand Magus is an interesting musical outfit in that they do retain a central "doom" like theme within their music, and yet they never seem to rehash their old work. This isn't an easy task to accomplish when making music of any genre, metal or not. The first release had a strong hard-rock stoner edge to it, then Monument followed with some of the slowest,heaviest doom tunes I've ever heard in my life. And this brings me to Wolf's Return, just what the hell were these dudes going to do to top themselves. Well folks, they did and with flying colors. If you're familiar with Magus' old material, don't expect a clone of what has already been done. While still wearing their doom colors proudly, the sound in this record seems to lean more towards old school heavy metal with a magus tinge to it. The opening track "Kingslayer" was a brilliant opener for this mega album and gives you a bit of insight as to what the listener is in for. The song gets heavy from the start with a steady double bass kick complimented by some heavy ass guitar riffs with a bass sound so thick you could chew it. Defenitley has the potential to be a new metal anthem for the ages. "Nine" is the kind of song that catches you off guard a bit, but not in a bad way by any means. A unique riff is emplpyed,almosy middle eastern like,at the beginning of the song and just takes you from there. Possibly my second favourite track. Without going into every single fucking song, I'll jump to the real highlight track, "Blood Oath." This is where magus pays tribute to the heavy metal acts of the 80s such as Saxon, Maiden, Priest and Sabbath as well. It's fast, intense and incredibly well written. This track also offers some insight into the true vocal ability of JB which is nothing short of astonishing. So all in all, this album blew me away. It is very different from the old stuff so be prepared, keep an open mind and don't break your neck while head banging to these soon to be legendary tunes. HAIL GRAND MAGUS! NocturnalToke This band is utterly superb. I thought "Iron Will" was the pinnacle of strength coming from this awesome group, but I was dead-in-the-sand wrong, and that's a fantastic thing to admit, because this record crushes in its raw, meaty rampage of true metal destruction. Grand Magus' brand of heavy/doom metal is simplistic at its core, but only a handful of squads can match the honest integrity and passion they streamline right into the golden heart of their work. "Wolf's Return," released in 2005, makes the competition look like a bunch of wimpy children playing dodgeball. I mean, this is totally heavy and savage in its own remarkable little way; Grand Magus grabs you by the throat and dumps liters of awesomeness down your throat without apology. Right from the start, "Kingslayer" refuses to relent its catchy, mid-paced onslaught of metallic bliss. The great thing about Grand Magus is the simplicity of everything they do. They take a few riffs, add some vocal patterns, mix up a chorus, throw in a guitar solo, circle back to the track, and donezo. Easy as heating up chicken nuggets after reading Pre-made Frozen Foods For Dummies. However, every facet of their sound—take "Iron Will" for instance—is valorously enamoring: the guitar work strikes hard through its mid-paced endeavors and traditional slabs of vintage heavy metal reframed in Grand Magus' own prisms; the percussion has total mastery over its beats; and the bass is forceful and demands you give it respect. JB Christoffersson's reputation again remains untarnished, and I think he sounds better here more than anything else; songs like "Nine" change the record's tempo significantly, yet he shifts his vocal chords to cater to the needs of the emotion-heavy anthem regardless. His voice is legendary. The album surprisingly steps up during the thudding grace of "Blood Oath," another stellar anthem that's addictive, epic, and yields a rich chorus boasting the valor of the gods; a proclamation that has been rightfully earned, I may add. Then Grand Magus kicks up the aggression a bit with more steel-glazed odes of ironclad excellence throughout "Repay in Kind" and "Light Hater"; the three-hit combo of tunes they heave on the listener (not including the brief instrumentals glued between the aforementioned portions) after the title track is just outstanding. Everything they touch feels graceful and natural; even the tiny interludes which give the listener some room to take in the pure dominance make their mark. Joy itself finds joy in Grand Magus' smoldering display of the doom/heavy metal treasure lurking within "Wolf's Return." It's a release that literally grabs the authentic roots of heavy metal and condenses its habitual fundamentals into an amazingly digestible and glorious effort; Grand Magus seems to have no identity issues or noticeable declines in content throughout their stellar discography. Alas, "Wolf's Return" is an opus that doesn't flaunt otherworldly technicality or dazzling instrumentation, but once you hear it, you'll realize why Grand Magus resorts to keeping things on the simpler side of the spectrum. If you're looking for one band that understands the true essence of metal, look no further than Grand Magus and especially "Wolf's Return." GuntherTheUndying ..::TRACK-LIST::.. 1. Kingslayer 4:10 2. Nine 3:27 3. Blodörn 1:11 4. Wolf's Return 4:51 5. Blood Oath 4:41 6. Järnbörd 1:09 7. Repay In Kind 5:11 8. Hämnd 1:34 9. Ashes 4:37 10. Light Hater 4:53 11. Wolf's Return Part II 2:30 Recorded at Resync Studio, Stockholm during mid-winter 2004-2005. ..::OBSADA::.. Bass - Fox Drums - Fredrik Guitar, Vocals - JB https://www.youtube.com/watch?v=9tqjOY3m3a8 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-12-15 14:13:41
Rozmiar: 287.45 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Druga duża płyta z 1985 roku kultowej stoner/doommetalowej grupy z Chicago! Pozycja obowiązkowa dla fanów MERCYFUL FATE, CANDLEMASS, BLACK SABBATH, CATHEDRAL! 'As far as classic doom goes, Chicago's Trouble deserves to be mentioned in the same breath as other early trailblazers like Saint Vitus, The Obsessed, Witchfinder General, and Cathedral. Since their inception in the early '80's, the five-piece played a distinct role in shaping the doom metal movement with albums like Psalm 9 and The Skull.' Arzgarth - StonerRock.com I've always felt that expressing one's message through emotional appeals, especially the more forlorn, downcast sentiments, paves the way for the greatest level of introspection, and such an approach is particularly effective when the message is that of peace and love. It is in times of sorrow that one truly gains a broader perspective on life, for in order to truly love one must first suffer the pain of loss and emptiness. This thematic overtone, characterized by its own obscurity, meshes well with the circumstances of early doom metal bands throughout the 80's, being unlike the majority of the metal scene at the time, and largely disregarded by its acolytes. The doom bands were few and scattered, and nor was doom metal an intentional or recognized subgenre until the later part of the 80's. Other than the early material of the almighty Sabbath, you had Pagan Altar and Witchfinder General in the UK, Saint Vitus and Cirith Ungol in California, Pentagram in Virginia, The Obsessed in Maryland, Nemesis/Candlemass in Sweden, and the most adherent to the philosophy expressed in the previous paragraph, Chicago's Trouble. Having released a series of demos and and making an appearance on 1983's Metal Massacre IV compilation, Trouble paved the way for their landmark debut album, Psalm 9. From these releases, it was clear that Trouble, while undeniably metal, had a different creative vision. Firstly, their lyrics centered around positive themes expressed through the Christian perspective. Singer Eric Wagner noted he had been brought up Christian and did not see fit to write lyrics of darkness and evil as the first wave black metal bands of the time had done, since there was genuine trouble to be addressed in the world. Second, Trouble's sound was obviously quite doomy, as even when they weren't playing at a crawl, their music still carried a sense of longing and despair, influences the band said they had picked up from the darker side of the NWOBHM and slower heavy rock before it. Furthermore, their image was more redolent of hippie culture than the metal community's favored attire in the 1980's, leaving no doubt that they identified more with the ideals of mutual understanding and concern for all their fellow humans than they did the hard-headed shunning of perspectives other than one's own that was the attitude of thrash metal at the time. All of this paves the way for what is unequivocally the quintessential doom metal album, and Trouble's darkest yet most wholesome moment, 1985's The Skull. Being slightly more focused, sorrowful, and philosophical than its predecessor, it proves to be the epitome of the genre at its finest. "Pray For the Dead" crescendos in and uses such a tortured, melancholic melody to descend into its grooving doom riff that it portrays exactly what it feels like to mourn the loss of a loved one, and yet it feels oddly comforting at its sentimental, uplifting chorus, truly making the most of despondency. Beyond this monumental opener, The Skull is quite a well-balanced release, with faster cuts like "Fear No Evil" still keeping the doom feeling consistent through the use of Rick Wartell and Bruce Franklin's winding dual guitar harmonies, and mid-tempo pieces like "Truth Is What Is" offering a break from the more emotionally intense doom of the album's centerpieces such as "The Wish" and "The Skull". The former is one of the most powerful anti-suicide songs ever conceived, with an incredibly strong doom riff conveying the feeling of unending depression from day to miserable day. However, despite being such a massive slab of melancholy, this song still manages to be healing and introspective, and it does not feel like an 11 minute song due to how well structured it is. "The Skull", meanwhile, creates a truly menacing and ominous atmosphere with its somber acoustic guitar chords, surely an influence on Candlemass' acoustic segments on their masterpiece Epicus Doomicus Metallicus. The mention of the latter band brings me to my next point, that being that The Skull is hugely influential to all future doom, especially the likes of Candlemass ("Darkness in Paradise" nearly borrows a riff from "Wickedness of Man"), Cathedral (Forest of Equilibrium is like The Skull but more bleak and extreme, but also oddly comforting), Solitude Aeturnus (literally Trouble if they were epic doom instead of traditional doom), and Crowbar (the intro to "Planets Collide", "The Lasting Dose"). One can even hear the sorrow-oozing guitar lines in the doomy drudge of bands like Autopsy and spot the influence of Trouble. The distinctive, near-falsetto singing of Eric Wagner and the dual guitar sound of Rick Wartell and Bruce Franklin also make Trouble's sound unmistakable and incredibly memorable, with the capable rhythm section of bassist Sean McAllister and drummer Jeff Olson enhancing the experience even further. This remarkable musicianship is one thing that makes Trouble stand out so much and makes The Skull, with its seven perfect songs, feel like the very definition of true doom metal focused on superb songwriting and conveying an ultimately positive and uplifting message. These characteristics all embody the hippie-like nature of traditional doom metal perfectly and make Trouble my absolute favorite doom band, with The Skull being my pick for not only their best album, but the best and most essential doom metal album of all time. It feels so real, grounded, intentional, philosophical, and honest that it is a monument to all the goodness that humankind has to offer, solidified by the wisdom of its lyrical content and its tremendously powerful heaviness. 'Close your eyes, look into your mind. See yourself as you really are...' Mercyful Trouble ..::TRACK-LIST::.. 1. Pray Of The Dead 05:52 2. Fear No Evil 04:11 3. The Wish 11:34 4. The Truth Is - What Is 04:36 5. Wickedness Of Man 05:46 6. Gideon 05:09 7. The Skull 05:53 Recorded at Preferred Sound, Woodland Hills and Track Record, Los Angeles. Mastered at Capitol Records, Hollywood. ..::OBSADA::.. Vocals - Eric Wagner Guitar - Bruce Franklin, Rick Wartell Bass - Sean McAllister Drums - Jeff Olson https://www.youtube.com/watch?v=-Z1SzXOvBY4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-06 17:29:10
Rozmiar: 100.28 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI
..::OPIS::.. Druga duża płyta z 1985 roku kultowej stoner/doommetalowej grupy z Chicago! Pozycja obowiązkowa dla fanów MERCYFUL FATE, CANDLEMASS, BLACK SABBATH, CATHEDRAL! 'As far as classic doom goes, Chicago's Trouble deserves to be mentioned in the same breath as other early trailblazers like Saint Vitus, The Obsessed, Witchfinder General, and Cathedral. Since their inception in the early '80's, the five-piece played a distinct role in shaping the doom metal movement with albums like Psalm 9 and The Skull.' Arzgarth - StonerRock.com I've always felt that expressing one's message through emotional appeals, especially the more forlorn, downcast sentiments, paves the way for the greatest level of introspection, and such an approach is particularly effective when the message is that of peace and love. It is in times of sorrow that one truly gains a broader perspective on life, for in order to truly love one must first suffer the pain of loss and emptiness. This thematic overtone, characterized by its own obscurity, meshes well with the circumstances of early doom metal bands throughout the 80's, being unlike the majority of the metal scene at the time, and largely disregarded by its acolytes. The doom bands were few and scattered, and nor was doom metal an intentional or recognized subgenre until the later part of the 80's. Other than the early material of the almighty Sabbath, you had Pagan Altar and Witchfinder General in the UK, Saint Vitus and Cirith Ungol in California, Pentagram in Virginia, The Obsessed in Maryland, Nemesis/Candlemass in Sweden, and the most adherent to the philosophy expressed in the previous paragraph, Chicago's Trouble. Having released a series of demos and and making an appearance on 1983's Metal Massacre IV compilation, Trouble paved the way for their landmark debut album, Psalm 9. From these releases, it was clear that Trouble, while undeniably metal, had a different creative vision. Firstly, their lyrics centered around positive themes expressed through the Christian perspective. Singer Eric Wagner noted he had been brought up Christian and did not see fit to write lyrics of darkness and evil as the first wave black metal bands of the time had done, since there was genuine trouble to be addressed in the world. Second, Trouble's sound was obviously quite doomy, as even when they weren't playing at a crawl, their music still carried a sense of longing and despair, influences the band said they had picked up from the darker side of the NWOBHM and slower heavy rock before it. Furthermore, their image was more redolent of hippie culture than the metal community's favored attire in the 1980's, leaving no doubt that they identified more with the ideals of mutual understanding and concern for all their fellow humans than they did the hard-headed shunning of perspectives other than one's own that was the attitude of thrash metal at the time. All of this paves the way for what is unequivocally the quintessential doom metal album, and Trouble's darkest yet most wholesome moment, 1985's The Skull. Being slightly more focused, sorrowful, and philosophical than its predecessor, it proves to be the epitome of the genre at its finest. "Pray For the Dead" crescendos in and uses such a tortured, melancholic melody to descend into its grooving doom riff that it portrays exactly what it feels like to mourn the loss of a loved one, and yet it feels oddly comforting at its sentimental, uplifting chorus, truly making the most of despondency. Beyond this monumental opener, The Skull is quite a well-balanced release, with faster cuts like "Fear No Evil" still keeping the doom feeling consistent through the use of Rick Wartell and Bruce Franklin's winding dual guitar harmonies, and mid-tempo pieces like "Truth Is What Is" offering a break from the more emotionally intense doom of the album's centerpieces such as "The Wish" and "The Skull". The former is one of the most powerful anti-suicide songs ever conceived, with an incredibly strong doom riff conveying the feeling of unending depression from day to miserable day. However, despite being such a massive slab of melancholy, this song still manages to be healing and introspective, and it does not feel like an 11 minute song due to how well structured it is. "The Skull", meanwhile, creates a truly menacing and ominous atmosphere with its somber acoustic guitar chords, surely an influence on Candlemass' acoustic segments on their masterpiece Epicus Doomicus Metallicus. The mention of the latter band brings me to my next point, that being that The Skull is hugely influential to all future doom, especially the likes of Candlemass ("Darkness in Paradise" nearly borrows a riff from "Wickedness of Man"), Cathedral (Forest of Equilibrium is like The Skull but more bleak and extreme, but also oddly comforting), Solitude Aeturnus (literally Trouble if they were epic doom instead of traditional doom), and Crowbar (the intro to "Planets Collide", "The Lasting Dose"). One can even hear the sorrow-oozing guitar lines in the doomy drudge of bands like Autopsy and spot the influence of Trouble. The distinctive, near-falsetto singing of Eric Wagner and the dual guitar sound of Rick Wartell and Bruce Franklin also make Trouble's sound unmistakable and incredibly memorable, with the capable rhythm section of bassist Sean McAllister and drummer Jeff Olson enhancing the experience even further. This remarkable musicianship is one thing that makes Trouble stand out so much and makes The Skull, with its seven perfect songs, feel like the very definition of true doom metal focused on superb songwriting and conveying an ultimately positive and uplifting message. These characteristics all embody the hippie-like nature of traditional doom metal perfectly and make Trouble my absolute favorite doom band, with The Skull being my pick for not only their best album, but the best and most essential doom metal album of all time. It feels so real, grounded, intentional, philosophical, and honest that it is a monument to all the goodness that humankind has to offer, solidified by the wisdom of its lyrical content and its tremendously powerful heaviness. 'Close your eyes, look into your mind. See yourself as you really are...' Mercyful Trouble ..::TRACK-LIST::.. 1. Pray Of The Dead 05:52 2. Fear No Evil 04:11 3. The Wish 11:34 4. The Truth Is - What Is 04:36 5. Wickedness Of Man 05:46 6. Gideon 05:09 7. The Skull 05:53 Recorded at Preferred Sound, Woodland Hills and Track Record, Los Angeles. Mastered at Capitol Records, Hollywood. ..::OBSADA::.. Vocals - Eric Wagner Guitar - Bruce Franklin, Rick Wartell Bass - Sean McAllister Drums - Jeff Olson https://www.youtube.com/watch?v=-Z1SzXOvBY4 SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-11-06 17:25:36
Rozmiar: 315.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI.
..::OPIS::.. Rzadko na naszym poletku mamy do czynienia z debiutem, który mąci wody tak bardzo, jak Hydra. Okej, ja wiem, że w stonerach, doomach i okolicach w zasadzie co roku na świat dzienny wychodzą fajne kapele, w tym roku nie jest inaczej. Ale serio – nie pamiętam, żeby w branżuni tak dużo mówiło się dobrego o zespole, który dopiero co zabierał się do wydania pierwszej płyty. W przypadku Hydry tak właśnie było – sporo publicity grupa zebrała jeszcze zanim ukazał się pierwszy singiel When the Devil Is Coming Down, a potem było w zasadzie jeszcze bardziej z górki. Jasne, mamy tu sytuację o tyle naciąganą, że kapelę firmuje Łukasz Dąbkiewicz, znany również z powszechnie szanowanych Red Scalp. Ale wierzcie mi – gdyby Hydra nie była tego warta, nie pisano by o niej tak entuzjastycznie. Nie mam zamiaru wyłamywać się z chóru tych pochwał. From Light to the Abyss, czyli pełnogrający debiut kwartetu, to kawał świetnej muzyki. Trzymając się stoner-doomowej estetyki Hydra nie uciekła daleko od lekkich skojarzeń z Red Scalp (szczególnie w Secrets of the Dead), ale też nijak nie jest to druga, tak samo brzmiąca kapela jednego z muzyków. Nic z tych rzeczy. Hydra strząsnęła z siebie psychodeliczne naleciałości, w ich miejsce przyjęła zaś bardzo wyraźny kult Black Sabbath. Tak skonstruowany proto-doom ma jedną, niepodważalną zaletę – obłędną wręcz melodyjność. Właściwie niemal każdy moment From Light to the Abyss to kolejny szlagwort i jest to coś, co kupuje mnie bez reszty. Mówię wam, jeśli tego typu klimaty nie są wam obce, po dwóch przesłuchaniach zapamiętacie całą płytę na wylot. Wszystko tu właściwie ocieka melodią – od pojedynczych i podwójnych wokali Dąbka i Vanata, które zapewniają słuchacza o tym, że nikt nie kocha jak Szatan (wyobrażacie sobie lepsze hasło na koszulkę niż „No One Loves Like Satan”?), przez pulsujące gitarowe riffy, do okazjonalnej solówki na basie. W ostatnich latach w tej lidze pod względem obłędnych melodii zagrali chyba tylko Crypt Sermon. From Light to the Abyss ładnie gra skojarzeniami. Oczywiście są te obowiązkowe – Black Sabbath, Cathedral czy Electric Wizard, ale jest tu parę przypadkowych hołdów złożonych tym, którzy już wcześniej Sabbathom hołdowali. Creatures of the Woods to najlepszy numer Candlemass, jakiego nigdy nie nagrał Dopelord, a Magical Mind mogliby zmieścić na Rust Monolord. Tytułowy utwór pięknie przypomina nieistniejących i niesłusznie zapomnianych Abdullah, ale także o Khemmis. Wszystko to płynie w otoczeniu obowiązkowych filmowych sampli i klimatycznej oprawy graficznej. Całość jest po prostu kompletna. Jestem wręcz zdziwiony, jak dobrze płynie te niespełna 37 minut dobrej muzyki. Nie ma tu dosłownie ani chwili, którą mógłbym wskazać jako zapychacz, ani jednego niepasującego riffu, ani jednej niepotrzebnej solówki. Kwartet Hydra w zupełnie naturalny sposób obudował brzmieniem pewnego rodzaju tęskne, ciepłe bezpieczeństwo, jakie daje ta muzyka. To nie jest agresywna płyta, nie jest niebezpieczna. Oferuje raczej miły, ciemny kącik do spędzenia jesieni – jeśli tylko nie przeszkadza ci, że tutaj kocyk rozłoży ci pewien rogaty jegomość. Obłędne, klasycznie doomowe melodie prowadzą tę historię od samego początku do samego końca i – co zaskakuje mnie jeszcze bardziej – nie powodują niedosytu. Kiedy kończy się ostatni na albumie Magical Mind mam poczucie dobrze spędzonego czasu, kiwam z uznaniem głową i nie frustruję się, że to już koniec, bo wszystko, co dobre, szybko się kończy. Tak jest świat zbudowany. nmtr http://antyportal.net/hydra-from-light-to-the-abyss/ ..::TRACK-LIST::.. 1. When the Devil's Coming Down 07:46 2. No One Loves Like Satan 06:21 3. Creatures of the Woods 07:47 4. Secrets of the Undead 06:29 5. Magical Mind 08:32 ..::OBSADA::.. Dąbek - voc, git Mieszko - git Vanat - bass, voc Yahoo - drums https://www.youtube.com/watch?v=a4qOPg01JhI SEED 15:00-22:00. POLECAM!!!
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2024-10-03 19:24:55
Rozmiar: 266.69 MB
Peerów: 0
Dodał: Fallen_Angel
|